Brak pośpiechu czyli pierwsza zasada #SelfCareSunday i mój subiektywny ranking kosmetyków do mycia twarzy…
Znów witam Was w moim niedzielnym cyklu.
Najważniejszym punktem #SelfCareSunday jest brak pośpiechu. W ten weekend mamy zmianę czasu na zimowy zatem idealnie się składa. Nie wiem do której grupy się zaliczasz, ale ja jestem team sowa, a Ty? – team skowronek?!
Już od dawna twierdzę, że dzień nie powinien się zaczynać przed 10:00 i to niezależnie od tego o której się położę. Za wyspaną uważam się nawet po 4-5h snu pod warunkiem pobudki najwcześniej o 10:00 w odróżnieniu od wczesnego położenia się spać na 8h, ale wstawania w okolicach 7:00.
Ja wiem, że to łatwo powiedzieć – praca, szkoła, dzieciaki – więc niedziela jest idealna. To jest ten moment kiedy śpię do przysłowiowego oporu choć zazwyczaj dla zwykłej przyzwoitości dźwigam się z łóżka przed południem 😉
Zaczynamy leniwie od rozmów przy pierwszej kawie/herbacie (niepotrzebne skreślić;), potem robimy sobie szwedzki bufet, jest czas na jajka na miękko, jajecznicę czy inne zachcianki np. tosty z naszymi ulubionymi kremami i dżemami od Bonne Maman (polecam gorąco jeśli jeszcze nie znasz – krem krówkowy jest to die for) Dla każdego coś dobrego.
Ten niedzielny rytuał doceniamy tym bardziej, że mój mąż jako lekarz, dyżury miewa niestety we wszystkie dni tygodnia nie omijając niedziel 🙁 Pozwalamy sobie wtedy delektować się swoim towarzystwem, tym właśnie absolutnym brakiem pośpiechu, tym, że każde z nas może usiąść sobie z książką w dłoni, z maseczką na twarzy – tak On też je polubił 🙂 i robić to co pozwala nam się zrelaksować.
Czasem robimy sobie pidżamowy dzień, a czasem biegamy w ultra luźnych ciuchach i muszę zaznaczyć od razu – nie mają to być „szmaty” z kategorii „po domu”.
Długo zajęło mi pozbycie się takich łachmanów, których nie szkoda kiedy się poplamią czy coś w ten deseń. Teraz i te wygodne kupuję „ładne”, bo dlaczego mam się czuć jak łachmaniara i zastanawiać się czy nie wstyd odebrać jedzenie na wynos od pana pod drzwiami, kiedy nie chce nam się gotować :/ Czy nie lepiej snuć się po domu w luźnym cardiganie takim milusim do ciała zarzuconym na wygodny tank top z koronkowymi ramiączkami i w dzianinowych czy dresowych luźnych spodniach dobranych pod kolor? Wchodząc do łazienki nawet z maską glinkową na twarzy czuję się atrakcyjnie i zwyczajnie ładnie.
Jeśli jeszcze tego nie próbowałaś najwyższa pora – czasem nawet nakładam czerwoną pomadkę +100 do lepszego samopoczucia gwarantowane 😉
Przy tym całym braku pośpiechu warto także zadbać o siebie. Pisałam Wam w poprzednim poście, że #SelfCareSunday to także dzień na dbanie o siebie od strony pielęgnacji. Wszystkie niezbędne podstawy tego rytuału znajdziecie w Beauty Mini Book’u – tu będę je dla Was rozwijać.
W związku z tym chciałam Wam przedstawić mój subiektywny ranking kosmetyków do mycia twarzy – bez czego o pielęgnacji nie ma mowy. Dobrze oczyszczona buzia to podstawa.
Delikatne poranne mycie twarzy bez użycia szczoteczki sonicznej – tę zarezerwujmy sobie na podwójne oczyszczanie o którym będę pisała przy wieczornej pielęgnacji. Ta wieczorna wymaga ona od nas trochę więcej, a to dlatego, że mamy na sobie zanieczyszczenia całego dnia zarówno te środowiskowe jak i makijaż.
Ta poranna ma za zadanie przygotować Waszą cerę na dalsze rytuały pielęgnacyjne i pozwala zetrzeć pozostałości nocy przy pomocy wilgotnej ściereczki czy rękawiczki do demakijażu – samo ochlapywanie buzi de facto nie zbiera drobinek brudu, potu czy pozostałości wieczornej pielęgnacji.
Pierwszym produktem będzie już opisywany przeze mnie żel do mycia twarzy od ZO®Skin Health Gentle Cleanser. Nic od czasu tego postu nie zmieniło się w mojej ocenie tego produktu.
Jest to ultra delikatny i prawdziwie luksusowy żel, który pachnie cudnie orzeźwiająco, a zapach nie utrzymuje się na skórze. Jest doskonały nawet jako jedyny krok przy usuwaniu makijażu wieczorem. To kosmetyk na tyle delikatny, że w ostatnich sekundach mycia można go bezpiecznie nałożyć na powiekę – co dla mnie samej zawsze stanowi wyzwanie, bo praktycznie po wszystkim łzawię.
Moja skóra nigdy przenigdy nie była tak ukojona, oczyszczona i jednocześnie nawilżona. Absolutnie zero uczucia ściągnięcia, pory są widocznie zmniejszone, a skóra jest nieskazitelnie czysta. Dodatkowym atutem jest jego niebywała wydajność – na zwilżonej skórze kropla wielkości większego ziarenka grochu i cała twarz pokrywa się cudownie aksamitną delikatną pianą.
Jeśli mogę się, aż tak zachwycać żelem oczyszczającym to wierzcie mi na słowo, że to musi być tego warte dlatego w skali 1-10 zdecydowanie i bez żadnych wątpliwości daję mu 12/10
Pisałam poprzednio, że na pewno ponownie go zakupię, no i kupiłam choć coś nowego…
Ten nowy jest również od ZO®Skin Health.
Nawilżający właściwie krem myjący ZO®Skin Health Hydrating Cleanser to kolejny genialny produkt marki.
W poście o ich kosmetykach do podstawowej pielęgnacji pisałam nawet, że chciałabym go przetestować. Szczęśliwie dla mnie w mojej ulubionej Klinice Tazbir pojawiły się ich produkty i podczas ostatniej wizyty u nich ten właśnie wylądował w moich rękach.
Cóż ja Wam mogę powiedzieć… Po pierwsze zmieniła się tekstura – nie jest to już żel tylko gęsty krem myjący, który przepięknie się pieni nawet przy użyciu jego niewielkiej ilości – w związku z czym na bank będzie mega mega wydajny, jest nawet spora szansa, że bardziej niż żel.
Skóra po nim jest jeszcze delikatniejsza niż po żelu, a poprzeczka była zawieszona wysoko. Zresztą z założenia jest on przeznaczony zarówno do skóry suchej jak i tej wrażliwej.
W składzie znajdziemy m.in.
- Sodium Hyaluronate czyli substancję hydrofilową, która hamuje utratę wody i zapewnia odpowiednie nawilżenie oraz zmiękcza i wygładza.
- glicerynę, pantenol i mocznik, które są również odpowiedzialne za utrzymanie odpowiedniego poziomu nawilżenia
- alantoina – koi i uspokaja skórę
Nie zostawia żadnego filmu, skóra jest nawilżona i bardzo przyjemna, a uczucie ściągnięcia to coś o czym możecie na dobre zapomnieć. Zapach jest chyba ten sam – nadal pachnie cudnie i orzeźwiająco.
Miałam okazję przetestować również ten eksfoliujący – bardzo bardzo przyjemna faktura żelu z zatopionymi granulkami, które się rozpuszczają. Jednak dla mnie chyba zbyt mocny do codziennego użytku, raz na jakiś czas chętnie użyłabym raczej ich ZO®Skin Health Dual Action Scrub.
Zdecydowanie i ten kosmetyk marki mogę z czystym nomen omen sumieniem polecić 🙂
Jeśli myśleliście, że było luksusowo to teraz czeka Was najprawdziwsze szwajcarskie cudo od La Prairie.
Długo zastanawiałam się nad tym, który z 2 produktów oczyszczających wybrać i ostatecznie zdecydowałam się na La Prairie Foam Cleanser. Niech Was nie zmyli nazwa, bo choć finalnie myjemy twarz pianą to w tubie mamy gęsty krem w kolorze baby pink, który pachnie czymś pomiędzy luksusowym mydłem, a produktami do pielęgnacji maluszków. Bardzo przyjemny aromat, który na skórze nie utrzymuje się przeraźliwie długo.
Tak jest drogo, jest luksusowo i jest bosko.
Poziom wydajności tej pianki przebija nawet wcześniej wspomniany krem myjacy – to jak z praktycznie żadnej ilości tworzy się mega gęsta, aksamitna i taka – z braku lepszego określenia – „gruba” piana to kosmos. Trzeba wydać jak na taki kosmetyk miliony monet, ale w przeliczeniu na miesiące wypada to nawet w miarę przyzwoicie, bo że starczy na rok jestem więc niż pewna.
Jest delikatna choć w odróżnieniu do poprzedniczki nie odważyłam się nałożyć jej na powieki, głównie dlatego, że producent zdecydowanie odradza i każe omijać okolice oczu.
Nie podrażniła mnie w najmniejszym stopniu i nie tylko nie wysusza, ale daje uczucie wręcz bogatej pielęgnacji.
Choć polecany jest do wszystkich typów skóry, nie jestem pewna czy dobrze robiłby cerze tłustej.
To był kaprys – zawsze chciałam coś od La Prairie i nie dość, że mam to jeszcze jestem mega zadowolona. Czy można kupić coś tańszego? Można oj można nawet poprzednik kosztuje 1/3 mniej, ale tak jak pisałam przeliczając cenę na miesiące i jeśli jeszcze trafimy na fajny rabat -15-20% to zaczyna się robić znośnie.
Jestem bardzo zadowolona, ale żeby być fair brakuje mu tego efektu wow jak w przypadku ZO®Skin. Absolutnie nie żałuję zakupu i na dodatek jeśli kogoś to kręci – w łazience prezentuje się bezkonkurencyjnie 🙂
W ramach rozpieszczania się każdego dnia nie tylko w #SelfCareSunday jak znalazł.
8/10 – głównie przez wzgląd na cenę.
Przyszła pora na moich 2 ulubieńców od polskiej marki, która na tym blogu zawitała już kilka razy.
Mowa o Ziaja.
Pierwszy z nich towarzyszy mi już od ponad 2 lat i regularnie do niego wracam. Co więcej pojawi się w kolejnym zestawieniu ponieważ jest to także peeling. Jeśli jeszcze go nie znacie to przedstawiam Wam jednego z moich wielkich faworytów jeśli chodzi o poranne oczyszczanie, który na dodatek kosztuje przysłowiowe grosze – oto Ziaja Płatki Róży – peeling różany z mikrogranulkami
Choć w Beauty Mini Book’u pisałam o tym, że peeling nie powinien być robiony częściej niż 1-2 razy w tygodniu to ten produkt jest na tyle delikatny, że jak tylko czuję taką potrzebę sięgam po niego. Zdarzało mi się myć nim twarz co 2 dzień i nie stała mi się żadna krzywda, przy czym wtedy klasycznego peelingu używałam maksymalnie raz w tygodniu.
Pięknie pachnie jakby wodą różaną co zawdzięcza masełku różanemu, w składzie znajdziemy jeszcze witaminy C, E. B6 oraz D-Panthenol. Mikrogranulki według producenta mają nieregularny kształt i w zasadzie nie wiem czemu ma to służyć, za to wiem, że te ultra drobne ziarenka zatopione w lejącej się kremowo-żelowej formule robią z twarzą cuda. Jeśli tylko mam wrażenie, że moja skóra robi się szara, a czas peelingu jeszcze nie nadszedł to biorę go w dłonie. Po nim moja cera jest dobrze umyta (bo to produkt 2w1), nabiera blasku, świeżości i jest perfekcyjnie przygotowana na makijaż, który nie tylko lepiej się trzyma, ale jako fanka efektu glow widzę, że aż promienieje.
Pamiętajcie, że skóra twarzy jest bardzo delikatna i nadmierne „obieranie” jej może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego, dlatego z peelingami nie przesadzajcie. Ja znam swoją cerę i sporadycznie ten 3 raz w tygodniu czasem jest mi po prostu potrzebny, ale to moja absolutnie indywidualna kwestia i nikomu nie polecam ani nie namawiam do tego.
Wracając do kosmetyku – jest genialny i zawsze mam w szufladzie łazienkowej przynajmniej jedno opakowanie w zapasie. Polecam
7/10
Ostatni produkt przeznaczony jest dla mężczyzn.
Mój mąż na codzień korzysta ze swoich 2 ulubionych kosmetyków myjących – pierwszy od Shiseido, a drugi od Himalaya Herbals (dla mnie absolutnie koszmarny). Ponieważ jednak pracuje tam gdzie pracuje w sytuacji, którą teraz mamy, to zawsze po powrocie do domu zaraz po umyciu rąk szybko obmywa sobie twarz. Szukał zatem czegoś co będzie relatywnie tanie, delikatne i do użytku „na szybko”. Opakowanie z pompką jest w czasie pandemii dodatkowym plusem.
Powód dla którego zamieszczam go w tym zestawieniu jest dość prosty. Mamy 2 łazienki i jedna z nich jest „nasza” i w niej znajduje się kabina prysznicowa. Czasem jednak mamy ochotę na kąpiel w wannie, a ta znajduje się w tzw. dużej i ogólno-dostępnej łazience. Ja z kolei jestem czasem trochę roztrzepana i niejednokrotnie zapominam przynieść swoje „gębomyje” i tak oto nie pozostaje mi nic innego jak użyć Ziaja yego sensitiv łagodzący żel do mycia twarzy dla mężczyzn.
Jest naprawdę świetny, rzeczywiście delikatny – zawiera alantoinę i D-Pantenol, cudnie, świeżo pachnie i robi swoje. Nie wiem jakby się sprawdził przy dłuższym stosowaniu, ale łapię się na tym, że czasem „specjalnie” zapominam swoich, bo po prostu go polubiłam. Skóra jest po nim lekko ściągnięta, ale po użyciu zawsze wjeżdża tonik i krem.
Zwyczajnie go lubię. Jeśli więc szukacie czegoś fajnego i niedrogiego dla swoich panów to polecam.
I to by było na tyle w dzisiejszym „odcinku” #SelfCareSunday. Mam nadzieję, że znaleźliście dla siebie coś ciekawego w tym zestawieniu.
W kolejnym tygodniu chcę się skupić na peelingach zatem przynajmniej jednego bohatera kolejnego wpisu już znacie 🙂
Daj mi proszę znać jacy są Twoi specjaliści od oczyszczania skóry twarzy i dekoltu.
I koniecznie podziel się ze mną patentami na Twój idealny początek luźnego niedzielnego dnia.
Nie zapomnijcie zaglądać na instagramowy profil Perfect Plann – poza Beauty Mini Book już za chwilę pojawią się kolejne „ułatwiacze” dnia codziennego – będzie pięknie.
Do następnego
Patrycja