Lifestyle

Nowa marka świec na moim radarze czyli sojowe pachnidła od OudMoon…

Dzień dobry.

Jak już zapewne zauważyliście trochę mnie tu nie było, a wszystko to za sprawą tego co działo się w naszym życiu prywatnym. Moja głowa była zupełnie gdzie indziej, ale wyjaśnienie tej mojej nieobecności znajdzie swoje miejsce w osobnym cyklu postów na blogu – będzie jeszcze bardziej lifestyle’owo. 

A teraz po tym lekko przydługim wstępie przechodzę do pierwszej od dawna recenzji, która powstała dzięki mojej współpracy z marką OudMoon.

Jak wiecie bez świec nasz dom nie byłby tym domem, którym jest. Ciągle szukam nowych i regularnie wracam do tych już sprawdzonych. 

Tym razem w moje ręce trafiły świece z małej manufaktury OudMoon. Gdy tylko weszłam na ich instagramowy profil wiedziałam, że to będzie bardzo dobra i przyjemna współpraca – estetyka mnie zachwyca – wszystko piękne i ze smakiem. Dokładnie tego spoedziawałam się po produktach. Wszystkie komentarze i zachwyty, które zostawiłam na ich profilu były w 100% autentyczne i kompletnie niewymuszone.

Ale, ale pora przejść do recenzji.

Pierwszą wybraną przeze mnie świecą była jedna z kolekcji DO NOT COMPLICATE. W jej skład wchodzą 3 różne kompozycje –  każda w opakowaniu, które przynależy do zapachu.

Metalowa puszka to piwonie, czarny pieprz, figi, kaszmir i tytułowy dla marki oud.

Forma gipsowa to przepiękny minimalistyczny design, który doskonale idzie w parze ze skórą, paczulą, whiskey i śliwką.

Ja wybrałam mój zapach już po pierwszej wizycie na ich profilu – szkło o podwójnych ściankach, a w nim aronia, mój ulubiony tytoń i mech dębowy.

Ja kiedy słyszę w okresie jesienno-zimowym hasło tytoń i mech to już jestem praktycznie kupiona. Paczka przyszła do mnie rano w Wigilię, a ja ucieszyłam się jak dziecko. 

Nie wiem jak Wy, ale dla mnie opakowanie i to jak wygląda paczka jest istotne niezależnie od tego ile płacę i czy płacę za dany produkt. Jeśli ktoś chce uchodzić za firmę eco-friendly nie może kartonowego pudełka owijać rolką plastikowego stretch’u. Tu wszystko było spójne. Pierwsza warstwa opakowania miała za zadanie tylko ochronić wnętrze, a dalej tylko karton, papierowa wyściółka, lniany woreczek. Prosto i z klasą – zresztą na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć sami. 

Po otwarciu paczki zapach świecy w szkle unosił się w powietrzu. Mega przyjemne doznanie.

Spodziewałam się znacznie mocniejszej mieszanki, a o dziwo zapach okazał się być ultra delikatną kompozycją co szczęśliwie nie wpłynęło na samą moc i intensywność olejków. 

Mam teraz do dyspozycji sporą powierzchnię i w całym salonie jak i jadalni unosi się jej aromat.

Przy okazji mam ważne info dla tych, którzy z naturalnymi świecami dopiero zaczynają przygodę. Bawełniane knoty nie są tak „sztywne” jak ich woskowane odpowiedniki. Dlatego warto je czasem delikatnie przesunąć w trakcie ponownego zastygania wosku. Jeśli tego nie zrobicie świeca nie będzie się równomiernie paliła i z jednej strony wosk nie będzie się po prostu rozpuszczał.

Wracając do świecy – to bardzo ciekawa „zielona” kompozycja, której leśno-drzewne nuty mchu i aronii są przełamane, a właściwie otulone lekko ziemistym i dymnym aromatem tytoniu.

Świeca pali się bez zarzutu, bez dymienia i brudzenia szkła! Na uwagę zasługuje też samo „naczynie” – można tej szklanki o podwójnych ściankach po wypaleniu używać do pysznego latte. Fakt umieszczenia świecy w takiej właśnie formie ma jeszcze jedną całkiem sporą zaletę – zewnętrzna warstwa szkła tak jak w przypadku używania jej do picia kawy, nie nagrzewa się prawie wcale więc świecę nawet w trakcie palenia można zupełnie bez przeszkód przenieść w inne miejsce. Jak dla mnie sztos 🙂

To też pierwsza świeca od czasu Diptyque w której wosk rozpuszcza się tylko do pewnego poziomu, a więc olejki eteryczne nie uwalniają się za szybko i świeca przez cały czas palenia pachnie tak samo. 

Ja nadal mam jej połowę. Rzadko zdarza się bym paliła tylko jedną świecę przez kilka dni. Zazwyczaj mam 3-4 różne, które odpalam zależnie od nastoju, pory dnia czy pomieszczenia w którym jestem.

Cenowo to średnia półka – jak dla mnie adekwatnie do jakości. Nie jest to też produkt masowy, a wszystko co robione ręcznie się ceni.

Zawsze kiedy piszę o zapachach czy to perfum czy świec otaczam się nimi i teraz kiedy to piszę ona płonie jasno obok i przyjemnością donoszę, że jest i klimat i zapach. Mógłby być intensywniejszy, ale dla tych z Was, którzy cenią te delikatne świece ta byłaby idealna. 

Druga świeca, która trafiła w moje ręce to limitka świąteczna. Jedna z trzech, które pojawiły się w ofercie u dziewczyn.

Moja to Crunch Crunch Winter Punch o zapachu figi, cynamonu, drzewa sandałowego, liści goździka i skórki cytrynowej.

Jest słodko, ale bez ulepku. Jest świątecznie i cynamonowo, a wszystkie nuty ładnie się uzupełniają i żadna nie gra pierwszych skrzypiec. Jest korzennie, słodkawo z kominkiem trzaskającym w tle. 

Od razu przywłaszczyła ją sobie moja córka, która zazwyczaj gustuje w ulepkach typu waniliowe ciasteczka czy czekoladowe brownie. Zatem doskonale sprawdziłaby się u tych, którzy lubią słodkie zapachy, jak i dla tych, którzy cenią sobie korzenny aromat grzanego wina rodem z jarmarku bożonarodzeniowego.

Sama świeca jak widać na zdjęciu zapakowana jest w szklany słoiczek z brązowego szkła z recyclingu z czarną metalową zakrętką. Tak jak jej szklana poprzedniczka też pewnie znajdzie jakieś zastosowanie w swoim kolejnym „życiu”.

Aromat tej świecy jest znacznie bardziej intensywny niż pierwszej opisywanej tu kompozycji i ja to lubię 😀

A teraz przechodzimy powoli do podsumowania i odpowiedzi na najważniejsze pytanie w przypadku recenzji – Czy sama bym je sobie kupiła?

Odpowiedź brzmi – TAK

Czy zastąpi mi mojego ukochanego Diptique? NIE

Ale już spokojnie może stanąć w szranki z Rituals, Candly & Co czy Resibo.

Bardzo korci mnie teraz ta w gipsowej formie i choć średnio pasuje mi do wnętrza, to raczej niewielkie są szanse, że się jej oprę. Zajrzyjcie koniecznie do dziewczyn z OudMoon – na bank się nią zachwycicie.

I na koniec taki mały spoiler kolejnej świeczkowej recenzji – nie wszystko złoto co się świeci i kosztuje fortunę – stay tuned!

Cieszę się, że wróciłam i jeszcze bardziej cieszę się na to wszystko czym będę chciała i mogła się tu z Wami podzielić. Odwiedzajcie mnie na moim Insta – tam też powoli wracam z kolejnymi postami i mam nadzieję codziennymi relacjami. 

Ściskam ciepło w jeszcze delikatnie świątecznym klimacie, z którym nie rozstajemy się tu jeszcze na dobre, bo czeka nas podsumowanie tegorocznych kalendarzy adwentowych!

Do następnego 

Patrycja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

cww trust seal