Wishful – od YoGlow przez Chin Lift do Clean Genie czyli pielęgnacja od Hudy Kattan
Huda Kattan to kobieta instytucja, której nikomu nie muszę przedstawiać.
Może to dziwne albo zabawne, ale choć znam ją od całkiem dawna poza szminkami w płynie, błyszczykami i konturówką nigdy nic więcej od niej nie miałam. Ostatnio zaopatrzyłam się w końcu w mini paletę pasteli, której nadal nie użyłam, ale kto powiedział, że wszystkie kosmetyki są do używania, a nie do „miecia” 😀
Wracając jednak do pielęgnacji i jej marki córki WISHFUL skin
YoGlow peeling enzymatyczny był pierwszym produktem i z niecierpliwością na niego czekałam. Zamówiłam go na stronie od razu w dniu premiery i za chwilę był już w moich rękach. To być może mało ortodoksyjne podawać scoring kosmetyku przed pełną recenzją, ale absolutnie na niego zasługuje 10/10.
Zakochałam się w nim od pierwszego użycia. Bardzo spodobał mi się fakt, że podeszła do tematu pielęgnacji na spokojnie i bardzo powoli. Nie cała seria na raz, nie trzeba wydawać fortuny, żeby sprawdzić co i czy w ogóle coś działa.
Musiała być też sama bardzo pewna tego produktu, bo raczej nie mogłaby się spodziewać sukcesu i zakupu kolejnych kosmetyków spod tego brandu, gdyby pierwszy okazał się niewypałem.
Niedługo skończę pierwszą tubkę i już wiem, że nie będzie ostatnią.
Peeling ma konsystencję mleczno-białej emulsji o dość przyjemnym i mega delikatnym ananasowym aromacie.
Nakładamy go na dłonie, a nimi wykonujemy kuliste ruchy koniecznie na oczyszczonej i suchej skórze. Już po chwili pod palcami zaczyna się nam gromadzić/rolować martwy naskórek. Uczucie jest dość specyficzne, ale przyjemne. W samym produkcie nie znajdziecie żadnych grudek czy ziarenek. Same poczujecie kiedy należy zbastować. Następnie należy spłukać ciepłą wodą resztki i sam produkt z twarzy, po czym delikatnie osuszyć twarz (bez pocierania) ręcznikiem i violà.
Efekt autentycznie WOW – to tak jakby ktoś zdjął Wam z twarzy szary, ziemisty film.
Nadaje się absolutnie do każdego typu skóry i choć ja byłam uczona, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego, to ta stara dewiza się tu nie sprawdza.
Mam cerę suchą, moja córka mieszaną z tendencją do zmian trądzikowych, mąż tłustą, a moja teściowa, która przetestowała go na sobie chwilę temu dojrzałą i naczynkową. Każde z nas jest zadowolone z efektu, a teściowa powiedziała, że zrobi zaraz zdjęcie i po powrocie do domu kupi sobie, bo to najlepszy peeling jaki do tej pory miała okazję testować 😀
W składzie znajdziecie
- enzym z ananasa w którym jest bromelia czyli mieszanina enzymów, która zapobiega stanom zapalnym, podrażnieniom, wspomagająca usuwanie martwego naskórka
- enzymy papai – papaina czyli kwas sebacynowy, który poza usuwaniem martwego naskórka odpowiada za pobudzanie odbudowy i odnowy komórkowej
- kwasy AHA i BHA – złuszczają martwy naskórek – najlepiej stosować je na noc, wtedy mają okazję zaprezentować cały swój potencjał, ale jeśli planujecie po tym peelingu wyjść na słońce musicie bardzo dokładnie oczyścić po nim skórę i oczywiście nałożyć spf
Wszystkie kosmetyki WISHFUL powstają w laboratoriach w Korei, która z kolei słynie z doskonałej pielęgnacji. Sama marka jest zaliczana do marek Clean Beauty – zawartość chemicznych składników w całej linii nie przekracza 0,2%
Jeśli jeszcze nie przekonałam Was do tego produktu to nie wiem co by mogło – najlepiej przetestujcie same – jest dostępna również wersja w formacie podróżnym tu link do Sephory.
Następnie Huda wypuściła duet – maskę w płachcie THIRST TRAP oraz maskę regulującą kontur twarzy CHIN LIFT.
Zacznę od tej pierwszej. I od razu muszę Wam powiedzieć, że nie wiem właściwie co o niej napisać. Z jednej strony była to bardzo przyjemna maska, a moja skóra nawet na zdjęciach wyglądała bardziej promiennie. – Już niedługo będę publikowała mój subiektywny ranking masek w płachcie i na ich tle (zaliczają się one raczej do tych wysokopółkowych) nie wypada oszałamiająco. – Z drugiej strony jeśli brać pod uwagę maski w płachcie do 40pln z półki tych drogeryjno-perfumeryjnych to wtedy jej ocena na tle innych tego typu produktów jest całkiem wysoka.
Jeśli szukacie maski po której poczujecie, że Wasza skóra jest nawilżona, ukojona i lekko odżywiona z efektem delikatnego glow to jest super. Jeśli jednak szukacie maski do zadań specjalnych – liftingującą, napinającą, głęboko odżywiającą albo bankietową to nie ten adres.
W składzie znajdziecie
- malwę – sprawia, że skóra jest bardziej miękka i ukojona
- aloes – chłodzi i koi
- kofeina – zmniejsza opuchnięcia, obrzęki oraz łagodzi
- niacynamid – zwęża pory i wyrównuje koloryt
- adenozyna – regeneruje i koi
- kwas hialuronowy – nawilża
Sama maska ma ultra przyjemną teksturę, taką rozciągliwą i jakby żelową. Na jej drugiej stronie znajdziecie dość sztywną siateczkę, która pomaga w rozłożeniu maski. Ze względu na materiał z którego jest zrobiona idealnie przylega i jeśli tylko chcecie śmiganie w sieci, czytanie książki czy nawet obieranie ziemniaków można spędzić całkiem przyjemnie 😉
Nadmiar esencji radzę wsmarować w dłonie, dekolt i szyję, a nawet nogi – szczególnie po goleniu rewelacyjnie chłodzi i uspokaja skórę. Mega przyjemny i całkowicie nienachalny zapach to dla mnie dodatkowy bonus.
Minimalny czas trzymania na twarzy to ok 10min. optymalnie nie dłużej niż 30-40min. , bo potem maska zaczyna zasychać i być lepka.
Myślę, że mogłaby być produktem go-to na długi lot samolotem, ale przynajmniej w te wakacje nie będę miała szansy tego przetestować (smuteczek)
CHIN LIFT – maseczka modelująca podbródek.
W składzie znajdziecie
- miętę – odświeża, chłodzi, pobudza skórę i dodatkowo pomaga drenować opuchnięcia
- niacynamid – wyrównuje koloryt
- peptydy – wyrównują koloryt, zwężają i napinają skórę
- adenozyna – regeneruje, nawilża i koi
Maskę należy trzymać 20-30min Rozciągamy ją przed nałożeniem, żeby nie było uczucia ciągnięcia za uszami. U mnie pewien dyskomfort i tak się pojawił i pewnie część tego należy zrzucić na fakt, że mam już ogólnie trochę dość noszenia maseczek.
Poza tym efekty, które zauważyłam już po pierwszym użyciu mojej ulubionej nowinki jaką jest NuFace są tak oszałamiające, że to co osiągnęłam tu jest niewspółmierne do efektów uzyskanych tym gadżetem i nie mogę z czystym siemieniem powiedzieć, że to mega produkt.
Z całej linii uważam to za zdecydowanie najsłabsze ogniwo. Efekt jest bardzo krótkotrwały i nie wart „odcisków” za uszami w mojej opinii.
A teraz na koniec kolejny genialny produkt i najnowsze dziecko marki czyli masełko do demakijażu Clean Genie. Zaczęłam go stosować jako pierwszy etap mojej wieczornej rutyny pielęgnacyjnej. Double Cleanse to teraz mój standard i jestem z tego bardzo zadowolona.
Mam wrażenie, że używam czegoś drogiego i luksusowego. Sam produkt ma przecudowny bardzo delikatny zapach – jestem fanką! Masełkowata konsystencja zmienia się w olejek, a potem w mleczko i przede wszystkim co najważniejsze jest delikatna i odpowiednia dla delikatnej i wrażliwej skóry oczu – został przetestowany przez dermatologów i optometrystów.
Doskonale daje sobie radę nie tylko z usunięciem najcięższego wodoodpornego makijażu, ale i kremów z SPF czy generalnie z tym wszystkim co osiada na skórze przez cały dzień. Dodatkowo cudownie nawilża i natłuszcza bez obciążania moją skórę. Cera po nim staje się jedwabista.
Zdecydowanie nie jest to ostanie opakowanie, które kupię. Ilość potrzebna do zmycia makijażu z całej twarzy jest autentycznie niewielka i muszę Wam podpowiedzieć, że potrzymanie tego kilka sekund już rozsmarowanego na twarzy i oczach przynosi genialny efekt bez niepotrzebnego tarcia delikatnej skóry szczególnie w okolicy oczu.
Prawda jest taka, że pewnie szybko nie sięgnę po inny produkt do demakijażu, a znając mnie i moją awersję do wszystkiego co „tłuste” na skórze – to wiele mówi.
Nabieramy niewielką ilość na czyste dłonie i wmasowujemy w suchą skórę. Spłukujemy cieplą wodą albo mokrą ściereczką – osobiście polecam tę metodę. Ja używam rękawicy GLOV. W teorii nie trzeba potem robić nic więcej, ja jednak lepiej się czuję gdy potem umyję jeszcze twarz przy pomocy mojej szczoteczki Foreo Luna Mini 2 o której pisałam ponownie tu przy okazji update’u.
W Clean Genie znajdziecie
- zieloną herbatę – przedłuża nawilżenie, uspokaja skórę, usuwa zanieczyszczenia
- malachit – de facto kryształ odpowiadający za cykl zmian i wspomaga detox skóry
- kwiat wiśni – odżywia skórę i sprawia, że staje się ona miękka i jędrna
Prosty skład, a efekty seryjnie spektakularne – polecam z czystym sumieniem.
Długo wahałam się nad zakupem masełka od Drunk Elephant, potem wypatrzyłam gdzieś coś podobnego od Erborian i gdyby nie wizyta w Sephorze i de facto przedpremierowa obecność na półce nie wiem czy kupiłabym ten mając inny już w domu. Najwyraźniej ten właśnie był mi pisany 😉
Z całej serii zdecydowanie najbardziej na aplauz zasługuje pierwszy i ostatni wymieniony w poście produkt.
Jest prawie pewne, że maski modelującej podbródek już nie kupię.
Maska w płachcie pewnie od czasu do czasu wyląduje w moim koszyku przy tzw. okazji.
YoGlow i Clean Genie na stałe albo przynajmniej na dużo dłużej zagoszczą wśród moich absolutnych ulubieńców.
Mam nadzieję, ze ta recenzja będzie dla Was pomocna. Jeśli już mieliście szansę wypróbować któryś z tych produktów z miłą chęcią poznam Wasze zdanie. Jeśli zaś coś z tego trafi do waszego koszyka już po lekturze dajcie mi koniecznie znać jak sprawdziło się u Was – w komentarzach lub na moim Instagramie gdzie zawsze na bieżąco rozmawiamy, odpowiadam na Wasze komentarze i pytania, no i możecie trochę zobaczyć mojego świata od kuchni na Stories.
Ściskam z lekko pochmurnego Mielna i do następnego.
Patrycja