Kontynuując temat woskowych „umilaczy” codzienności z poprzedniego postu chciałam Wam napisać dlaczego są dla mnie tak ważną i integralną częścią mojego życia.
Tak jak każdy człowiek ma „swój” zapach tak mają też i dom. Wchodząc gdzieś pierwszy raz, to właśnie to co czuję od wejścia bardzo dużo mówi mi o człowieku. Jeśli nie pachnie zupełnie niczym to automatycznie to miejsce jest zimne, wręcz bezosobowe i sprawia wrażenie hotelu/miejsca do spania dla właścicieli, a nie domu przez duże D.
To co czujesz przekraczając próg naszego mieszkania, traktuję jak wizytówkę. I nie ukrywam, że sprawia mi niebywałą satysfakcję to gdy ktoś, kto mnie odwiedza zwraca na to uwagę albo mówi: U ciebie zawsze tak pięknie pachnie. Wiem, że choćby podświadomie ten „mój kawałek podłogi” kojarzy się ludziom dobrze i miło.
Przy czym nie chodzi oczywiście o to by w domu było jak w luksusowych butikach – Pierwszym z tych odwiedzanych przeze mnie, w którym zawsze paliły się zapachowe świece od Yankee Candle był salon Lilou na Mokotowskiej w Warszawie. Przypomnienie sobie tego nie zajęło mi dużo czasu – to właśnie zapach „podał” mi zarówno adres jak i nazwę firmy 😉
2 komentarze
Monika
Musze sie w koncu zaopatrzec w Jo, nie uwierzysz ale jeszcze nie mialam zapachu do domu z tej marki 😉
comfortinbeauty
Uwierzę – ja też długo się powstrzymywałam – zdrowsze dla portfela, bo jak już wpadniesz to mogiła :/