Kwiaty we włosach czyli ANWEN na ratunek…
Dziś chcę Wam przedstawić polskie kosmetyki do włosów, które z jednym małym wyjątkiem zrobiły na mnie wcale nie takie małe wrażenie.
Mowa o maskach i odżywkach ANWEN.
Pierwszą zamówioną przeze mnie rzeczą była maska na noc o urokliwej nazwie Sleeping Beauty, którą zamówiłam w zestawie z czarnym bawełnianym turbanem i był to ewidentnie strzał w 10.
W składzie maski znajdziemy przede wszystkim emolienty
- olej z nasion maku, który jest bardzo bogaty w kwasy Omega-6
- olej z kiełków pszenicy – też Omega-6 i jednocześnie odpowiednik naturalnego silikonu
- sporo substancji antystatycznych zapobiegających puszeniu się i elektryzowaniu włosów
- gliceryna, skrobia kukurydziana oraz spiruliny to proteiny
- najciekawszy składnik na tej liście to ekstrakt z czerwonych wodorostów
Ale dość już tej nudnej wyliczanki. Najważniejsze pytanie, które należy tu zadać to to, czy to działa?
DZIAŁA i to jak.
Mam wersję do włosów wysoko-porowatych. Po zabiegach rozjaśniających, autoizolacji i pewnych lekach, które szcześliwie już skończyłam przyjmować moje włosy wołają o pomstę do nieba.
Maska i szampon z Sisley sprawdzają się doskonale i pisałam Wam o tym już tutaj, ale widzę, że moje włosy potrzebują ratunku na wielu płaszczyznach i może niekoniecznie tak wysokobudżetowo w obecnej sytuacji.
Ponieważ coraz częściej i chętniej sięgam po kosmetyki o naturalnych składach – spokojnie miłość do CHANEL nie jest zagrożona 😉 a naturalność to znak firmowy ANWEN zamówiłam to o czym dziś możecie poczytać.
Muszę się Wam przyznać, że absolutnie nie nadaję się do tego by móc spać z czymkolwiek na głowie czy są to wałki, papiloty czy maska (jak miałam na głowie warkoczyki pierwsze dwie doby chodziłam jak zombie z niewyspania) – źle śpię, miewam koszmary i wybudzam się co chwilę.
Z pomocą przychodzi auto-izolacja – daje unikalną możliwość na to by odżywka przeznaczona do nałożenia jej na wiele godzin na noc, spokojnie była noszona pod turbanem cały dzień w czasie sprzątania, pisania czy zdalnego nauczania z młodą. Zarówno maski jak i turbanu nie czuć na głowie – nic nie szczypie, nic nie spływa – ideał.
Wieczorem przy kąpieli zmywam maskę, szampon od Sisley i poprawka jedną z odżywek marki. W pozostałe dni maska Sisley, o której zdania nie zmieniam.
PODSUMOWANIE
Maska pięknie zmiękcza i dociąża włosy. Mam je relatywnie cienkie i rzadkie, a ona sprawia, że są bardziej mięsiste.
Stanowi genialną alternatywę dla olejowania włosów za którym zwyczajnie nie przepadam.
Mogę ją z czystym sumieniem polecić – optymalnie w zestawie z turbanem – nie dość, że taniej to lepiej dla włosów i skóry głowy niż czepek foliowy.
Idąc za ciosem już po pierwszym jej zastosowaniu zamówiłam zestaw 3 odzywek do włosów wysoko porowatych o pojemności 100ml – do kupienia tu.
ANWEN Nawilżający Bez jest jednym z moich faworytów. Po nim widać też jak bardzo włosy mogą się różnić między sobą. Czytałam multum opinii o tym jak po tej odżywce włosy się puszą. U mnie ten problem nie występuje. Nie używam jej częściej niż 2 razy w tygodniu i mam uczucie jakby moje włosy ją „piły”.
Zapach jest obłędny – cały dzień lub wieczór chodzę i czuję się tak jakby za oknem w majowy wieczór kwitł krzak bzu. Włosy są po niej jakby nabłyszczone i miło przesypują się przez palce.
Skład ma za zadanie wiązać i zatrzymywać wodę wewnątrz włosa. Mam wrażenie, że w przypadku moich własnych prywatnych dokładnie to robi.
Skład:
- Pentavitin – głębokie i długotrwałe nawilżenie
- Hyaloveil-P – wnika w strukturę włosa i nawilża
- Soki z aloesu, mocznika i gliceryny wspomagają efekt nawilżenia
- Ekstrakt z cebuli – odbudowuje włosy
- Skrobia ziemniaczana – wygładza i pielęgnuje
- Humektanty – poza nawilżeniem odpowiadają za połysk, gładkość i sprężystość
PODSUMOWANIE
Pomimo wielu krytycznych opinii to jedna z moich absolutnie ulubionych odżywek do włosów ever i ulubiona z tej trójki.
ANWEN Emolientowa Róża – no cóż – podobno emolienty i ta właśnie odżywka to totalny „must have” włosomaniaczek szczególnie tych o wysoko porowatych włosach.
U mnie nie tylko zero efektu WOW, ale jeszcze robią mi się regularne strąki, a włosy plączą się niemiłosiernie. Próbowałam ją nakładać na kilka sposobów – no po prostu NIE Nie nie.
Zapach jak na różany głównie kojarzy mi się z babcinym mydłem. Zużyję ją do końca, ale prawda jest taka, że za każdym razem sama siebie przekonuję by użyć innej. Nie rozumiem jej fenomenu. Włosy znacznie trudniej mi się rozczesuje i są po niej „tępe”.
Skład wydaje się być rewelacyjny:
- olej brokułowy – naturalny silikon
- oleje – makowy, dyniowy, z rzodkiewki i krokosza bawarskiego
- Jeden z najlepszych składników absolutnie wszystkiego w moim mniemaniu od kremów do rąk i balsamów po odżywki i płyny do kapieli – czyli masło shea
PODSUMOWANIE
Razem te cud miód składniki dają według mnie wielkie NIC. Na pewno więcej jej nie kupię.
ANWEN Proteinowa Orchidea – last but not least.
Moje włosy były matowe i bez życia i poza Sleeping Beauty uważam ją za prawdziwy sztos.
Jak sama nazwa wskazuje proteiny to jej główny składnik:
- proteiny zielonego groszku
- kolagen
- elastyna
- keratyna – z nią przy bardzo suchych włosach należy bardzo uważać ponieważ wiąże się z keratyną w naszych włosach i razem z nią się wypłukuje.
Jest zdecydowanie najbardziej wydajna ze wszystkich i robi to co do niej należy. Włosy są lśniące, miękkie i doskonale się rozczesują. Zdecydowanie mniej się puszą. Przy czym musze tu napisać, że używam jej tylko raz w tygodniu, bo „przeproteinowanie” włosów to problem, który może się okazać większym kłopotem niż to z czym zaczęliśmy i być bardzo trudnym do opanowania.
PODSUMOWANIE
Zdecydowanie kupię kolejne opakowanie – nie dość, że jest skuteczna to jeszcze pięknie pachnie i nie kosztuje milionów monet.
Jak na początkującą włosomaniaczkę chyba całkiem nieźle idzie mi „czytanie” moich włosów. w domu została zauważona wyraźna ich poprawa więc nie wymyśliłam sobie 😉
So far so good i tego się trzymam.
Ciekawa jestem czy macie jakieś doświadczenia z odżywkami ANWEN?
W planach mam jeszcze zakup oczyszczającego szamponu peelingujacego do skóry głowy – jak tylko przetestuje dam Wam oczywiście znać.
Jedno jest pewne – cel, który sobie postawiłam, żeby fryzjer nie dostał zapaści kiedy w końcu usiądę u niego na fotelu wydaje się być coraz bardziej realny.
Ściskam Was mocno i czekam na podpowiedzi z cyklu – włosom na ratunek.
Pamiętajcie zaglądać do mnie na Instagram – będzie mi bardzo miło Was poznać bliżej i mieć ułatwiony kontakt 😉
Do następnego
Patrycja
Jeden komentarz
Pingback: