Lifestyle,  Pielęgnacja

Domowe SPA nie za miliony monet czyli kosmetyki i świece od Rituals…

Nie każdy ma chęć lub możliwości by kupować drogie i luksusowe świece, zapachy do domu czy produkty kąpielowe.

Znalazłam ich genialne i znacznie tańsze odpowiedniki.

Pierwsze o których tu pisałam to oczywiście kolekcja Zara Emotions wraz z poszerzoną już o żele i balsamy ofertą o której pisałam też tu tu. To bardzo przyzwoite jakościowo kosmetyki za rozsądne pieniądze.

Kolejnym „zamiennikiem” mogą z powodzeniem być te cudeńka ze wspomnianego już tutaj kalendarza adwentowego holenderskiej marki Rituals. Sam kalendarz uważam za wprost idealną opcję by poznać całkiem spory fragment z wachlarza produktów marki.

W środku znalazły się 4 mini 35g świece z 2 linii Private Collection 

  • Savage Garden – olejek z szałwii muszkatołowej oraz zielona wetyweria to główne składniki tej delikatnej i zielonej kompozycji – bardzo przyjemna i absolutnie nie męcząca
  • Green Cardamon – Kolejna delikatna i „zielona” kompozycja z białej linii Private Collection – tu żywica zielonego kardamonu wraz z bardzo świeżą mandarynką, ambrą i piżmem tworzy delikatnie drzewno słodki klimat – bardzo przyjemne zestawienie
  • Wild Fig – jedna z czarnej serii Private Collection – przyjemna ale dużo intensywniejsza i głębsza kompozycja słodkich fig, chińskiego irysa i nuty goździków. Dodatkowo znajdziecie tu bazę w postaci kakao i indyjskiego drzewa sandałowego. Na jesienno-zimowe wieczory jak znalazł
  • Black Oudh – to nasza ulubiona świeca ze wszystkich które mieliśmy okazję poznać w linii Private Collection – Mocny powiew orientu dzięki czarnemu Oudh w połączeniu z mieszanką orientalnych przypraw, a zakończone taką pudrową paczulą. Ciepło i sensualny klimat gwarantowany. Idealna do długich kąpieli w blasku świec 

Trochę szkoda, że nie trafiła się ani jedna świeca z trzeciej „złotej” linii Private Collection – ta jest dla odmiany kwiatowa. 

Nie było też żadnej klasycznej świecy z tych podstawowych rytuałów jak Jing czy Ayurveda.

My mieliśmy już 4 świece z tej czarnej kolekcji i raczej nie będą to ostatnie nasze zakupy.

Ceny wahają się od 85pln-129 pln zatem w porównaniu do np. Jo Malone London czy Diptyque różnica jest więcej niż spora. Straczają na długo i wypalają się do samego końca. 

Na zdjęciu powyżej widzicie całą zawartość kalendarza, który kosztował w promocji na stronie marki niespełna 230pln. W Douglas czy Sephora cena była bliżej 270-280pln

Ewidentnym minusem tych 24 okienek był nieszczęsny pilniczek do paznokci. Choć oczywiście jest to całkiem przydatny gadżet to jednak nie jest produktem, którego poszukuję w kalendarzach. Szczęśliwie dla mnie trafił się tylko w 1 we wszystkich, które miałam. Kolejny minus to mydełko – od wieków nie używam mydeł w kostce, nie lubię tych ślimaczących się kostek, a ta dodatkowo jest tak malutka, że kojarzy mi się jedynie z hotelowymi przyborami toaletowymi.

Jednak nie ma co marudzić, bo dalej jest już tylko lepiej!

Do ciekawych gadżetów mogę z powodzeniem zaliczyć mokre biodegradowalne chusteczki do demakijażu czy odświeżenia twarzy i rąk z olejem moringa i lotosem. Booster anty-aging w ampułkach, który ma dać naszej skórze natychmiastowy efekt glow oraz nowość w ofercie marki – nawilżającą maskę do włosów.

Wszystko z radością zabiorę na jakiś wypad weekendowy i sprawdzę czy warto zainwestować w pełnowymiarowe opakowania.

Pora na moich ulubieńców marki. Chodzi o żelo-pianki – to autentycznie jedne z najlepszych i najprzyjemniejszych kosmetyków do kąpieli czy pod prysznic jakie kiedykolwiek miałam. 

Ich formuła jest niesamowita – gęsty żel, który w kontakcie z wodą i pod wpływem rozsmarowywania go na ciele zmienia się w ultra bogatą i kremową pianę. Daje niesamowite uczucie takiego otulenia skóry. Jest przy tym bardzo bardzo wydajny. Taka mini pianka „nie chciała” się skończyć, a pełnowymiarowa butla, która kosztuje ok 40pln to już impreza na dobre 2 miesiące. 

Te mini opakowania na tygodniowy czy 2 tygodniowy wyjazd będą jak znalazł bez zbędnego obciążania bagażu. 

Z przyjemnością przetestuję zapachy typowo butikowe czyli takie, które można znaleźć jedynie salonach firmowych marki jak Ritual of Karma czy Amsterdam Collection.

Ze wszystkich linii zapachowych, które do tej pory miałam okazję testować albo powąchać to właśnie Ritual of Happy Budda jest moim ulubionym.

Szczęście, poczucie radości z dodatkowym zastrzykiem energii gwarantowane. Tu akurat w formie peelingu pod prysznic – miałam go już dwukrotnie w tej mniejszej pojemności kupując zestawy z pianką, sprayem do pomieszczeń i chyba mini patyczkami zapachowymi.

Jest doskonały, na wakacjach w tropikach sprawdzał się doskonale – codziennie po powrocie z plaży czy znad basenu robiłam sobie ten delikatny, naprawdę delikatny peeling. Zero uczucia podrażnienia skóry, a opalenizna dużo równiej i ładniej pojawiała się na mojej skórze. 

Polecam gorąco. 

Słodkie pomarańcze i drzewo cedrowe to autentycznie przepis na doskonały dzień.

Teraz coś co znajduje się dokładnie na przeciwnym biegunie od Ritual of Happy Buddha czyli Ritual of Jing.

Ta seria składa się z 2 części – kosmetyki do pielęgnacji ciała, które mają sprzyjać redukcji stresu, odprężeniu zawierają w sobie dwa podstawowe składniki czyli lotos oraz jujubę. 

Kwiaty lotosu zamykają się wieczorem czyli wtedy kiedy i Ty powinnaś się wyciszyć. Nasiona jujuby odpowiedzialne są za zmniejszenie poziomu stresu i pozwalają osiągnąć wewnętrzny spokój.

Z kolei druga część tego rytuału to produkty mające pomóc w zasypianiu i głębokim odprężeniu. Tu główne skrzypce gra olejek z drzewa sandałowego i lawenda.

Z pierwszej linii pianko-żel, z drugiej spray do poduszki i do ciała – pomaga szybciej i spokojniej zapaść w głęboki i relaksujący sen.

Żel ma jak dla mnie dość specyficzny zapach i według mnie lepiej współgra ze skórą mojego męża. Za to spray do poduszki to bardzo przyjemny produkt, który mogę polecić tym, którzy sporo czasu spędzają na wierceniu się i wściekaniu, że nie mogą zasnąć kiedy atakuje ich cała masa niepotrzebnych myśli.

Ritual of Ayurveda czyli olej ze słodkich migdałów, miód z Himalajów oraz indyjska róża. 

Dla mnie to przepis na idealny dzień i wieczór. Druga ulubiona linia Rituals.

Nie znajdziecie w tej kompozycji takiej nachalnej mydlanej róży. Cała kompozycja jest dość ciepła i sensualna. 

Olejek pod prysznic doskonale nadaje się zarówno do mycia ciała – pięknie się pieni i nie zostawia tłustej warstwy na skórze – jak i do kąpieli w wannie – wtedy otoczona rewelacyjnym aromatem i gęstą pianą możesz odpłynąć myślami daleko i sprawić sobie namiastkę SPA w domowym zaciszu.

Kremy do rąk od Rituals niezależnie od linii zapachowej (przetestowaliśmy już chyba wszystkie) są bardzo przyjemne, formuła jest delikatnie lejąca – przypomina trochę lotion czy mleczko. Bardzo szybko się wchłaniają i nie pozostawiają tłustego filmu. Dłonie są bardzo przyjemne w dotyku, ale muszę przyznać, że efekt jest relatywnie nietrwały czytaj od mycia do mycia.

Jeśli krem do rąk to u Ciebie gadżet, który nakładasz kilka kilkanaście razy dziennie to moim zdaniem będzie ok.

Jeśli zaś szukasz czegoś co „naprawi” spierzchnięte i popękane dłonie to rozejrzyj się za czymś bogatszym. To bardzo miły i niedrogi produkt, po którym Twoje dłonie będą miały cudowny aromat, ale nie jest to krem z cyklu SOS.

Typowa klasyczna męska seria Ritual of Samurai – wszystko tak jak wyżej od jakości pianko-żelu przez balsam do ciała po krem do rąk – tak naprawdę zmienia się głównie kwestia zapachu.

Mój mąż lubi ten balsam do ciała choć tak jak w przypadku kremu do rąk nie uważa go za najlepszy na świecie, ale dość przyjemny. I po raz kolejny – za te pieniądze stosunek jakości do ceny wypada bardzo dobrze.

Ritual of Sakura (na zdjęciu widzicie wspomniane wcześniej mydełko) to seria oparta na mleku ryżowym i kwiecie wiśni.

Zapach bliźniaczo podobny do serii z Avonu o podobnym składzie.

Nie jest moim ulubieńcem choć to zdecydowanie jeden z bestsellerów marki.

Tu w formie kremu do ciała – bardzo przyjemna, całkowicie nie tłusta konsystencja. Na pewno nie dla tych, którzy szukają bogatych balsamów czy maseł do ciała.

Ta mgiełka do ciała to jedna z 3 odsłon Ritual of Holi czyli właśnie takich kolorowych klimatów zarówno jeśli chodzi o szatę graficzną jak i o same kompozycje.

Świeże, owocowo – kwiatowe – są bardzo przyjemne i doskonale spełniają swoje zdanie jeśli chodzi o odświeżenie w ciągu dnia czy dodatkowy bonus po kąpieli.

U nas w całej tej serii zakochała się młoda i ma już tę oraz różową mgiełkę. 

W takiej wersji travel do torebki nawet na codzień jak znalazł.

Podsumowując uważam, że te produkty – a gama ich jest znacznie większa niż to co znalazłam w kalendarzu (są np produkty do kuchni czy do włosów, a także odświeżacze do pomieszczeń w kilku ciekawych wariantach) to rewelacja.

Ilość linii zapachowych powoduje, że autentycznie każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Cenowo są bardziej niż przystępne, a jeśli traficie na zestawy czy to w perfumerii czy na duty free albo w salonach marki czy na ich stronie to możecie je kupić jeszcze taniej.

Spokojnie nadadzą się na prezent zarówno dla kogoś jak i dla samej siebie.

Można z nimi wyczarować prawdziwą ucztę dla zmysłów nie tylko w trakcie domowego SPA, ale we własnym salonie czy nawet w trakcie zmywania naczyń 😉

Uwielbiam sprawiać sobie mniejsze i większe przyjemności, a marka Rituals na stałe zagościła już u nas w domu i nawet jeśli nie codziennie to z radością korzystam z tych kosmetyków na wyjazdach – tanio, ekonomicznie i ultra przyjemnie.

Dziś u mnie na stole gości świeca Black Oudh, a ja rozkoszując się jej głębokim i ciepłym aromatem żegnam się z Wami i odpoczywam jak na SelfCareSunday przystało.

Do następnego

Patrycja

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

cww trust seal